22/02/2024Tagi: TatryDolina Rybiego PotokuKazalnica CubryńskaWspinanie górskie zima

Sen Zielonych Motyli, Kazalnica Cubryńska

Wycena: M6   Wycena uzupełniająca: M6/M6+, lato VI-   Asekuracja: R2   Długość [m]: 350   Wyciągi: 8   Czas [h]: 6   Wystawa: N   Ocena: 7/10   Komentarz:    

Cztery dni na koordynowanym przeze mnie obozie klubowym nad Morskim Okiem minęły (podobnie jak cały sezon zresztą) pod znakiem kiepskiej pogody i słabych warunków. Na zaplanowane drogi nie było szans, pozostały opcje „rezerwowe” i integracja w całkiem pokaźnym jak na te okoliczności gronie (40 osób). W czwartek wybieramy się z Michałem i Szymonem na Kazalnicę Cubryńską – z powodu zawieruchy jaka ma miejsce od rana wymarzoną Momę zamieniamy na bardziej realny cel, Sen Zielonych Motyli (ok. M6). Droga jest ciekawa i różnorodna, stanowi trudniejszą alternatywę dla popularnej Jagiełło-Roj (M5), z którą dzieli ostatnie wyciągi.

Start drogi namierzamy bez problemu – wyznacza go szeroka rysa prowadząca do wąskiego zacięcia. Szymon sprawnie pokonuje ściankę na lewo od rysy (bardziej M6 niż M6+) i po czujnym wejściu do zacięcia i korzystając z dobrego śniegu bez problemu kontynuuje do góry – gdyby było sucho lub sypko fragment ten byłby bardziej wymagający. Ze stanowiska na drzewie idziemy do góry i przewijamy się w prawo za filarek, gdzie czeka krótka stroma płyta (ok. M5+) ze stanowiskiem które wykorzystujemy jako punkt przelotowy. W naszym przypadku wszystkie rysy są mocno zabite śniegiem i kolega nie ma pomysłu przejść ściankę – wycofuje się więc i puszcza Michała przodem. Ten sprawnie pokonuje problematyczny fragment i łatwo kontynuuje w lewo rampą do stanowiska ze spitów wspólnego z Momą.

Trzeci wyciąg (M6) jest wg nas kluczowy (a może to kwestia warunków) – wspinamy się w lewo poziomą rysą ukrytą pod gładką płytą, po czym kontynuujemy czujny trawers. Po minięciu drzewa czeka wypychające przewinięcie przez przewieszkę i wyjście na półkę ze spitem – można kontynuować do kolejnego drzewa po lewej. Limbę wykorzystujemy na starcie kolejnego odcinka (M5), który w prowadzeniu przypada już mi – w przypadku dobrych śniegów można oszczędzić przyrodę i przejść ściankę po prawej. Z półki powyżej można iść wprost do góry lub ciekawiej lewą stroną – stromym zacięciem (ok. M5) z hakami i spitem na przewinięciu z powrotem w prawo. Tam czeka niewielka przewieszka z dobrymi trawami i łatwy teren, gdzie po chwili łączymy się z Jagiełło-Roj – stanowisko można zrobić na jednym z krzaków.

Na kolejnym odcinku (M3) idziemy do góry i mocno w lewo, warto zatrzymać się pod krótkim zacięciem (hak). Po przejściu całkiem niebanalnego zaciątka (ok. M4+) czeka nas kolejne łatwiejsze i łatwy trawers w lewo aż za kant ściany – tam naszym oczom ukazuje się komin będący kluczowym odcinkiem Jagiełły. Ponieważ wieje i sypie coraz mocniej, w kominku wali lawinkami – na szczęście chwyty i stopnie są tam dobre, podobnie jak asekuracja. Po wyjściu z trudności wychodzimy tunelem pod kosówkami w łatwy teren. Stąd czeka nas ok. 100 metrów łatwego terenu do szczytu – tym razem jest to spacer po śniegu, lata temu gdy robiłem Jagiełłę (RELACJA) było to przedzieranie się przez spionowane kosówki 😊.

Mimo coraz gorszej pogody, liczymy na szybki i bezproblemowy powrót pod ścianę z wykorzystaniem re-ekipowanej linii zjazdów (szczegóły w galerii). Niestety po zjeździe z pierwszego stanowiska spędzamy mnóstwo czasu na próbie odkopania kolejnego i dopada nas zmrok. W końcu zostawiamy taśmę na limbie obok i jedziemy dalej – następne stanowisko (ostatnie na Momie) udaje się już namierzyć. Trzeci zjazd jest jednym z najbardziej nieprzyjemnych w Tatrach, szczególnie przy śnieżycy i w ciemności – jedziemy przewieszeniami z przepinkami (własnymi) i próbujemy dobujać się do łańcucha. Czwarty zjazd ma nie 30, a ok. 40 metrów – stan po nim namierzamy dopiero po dodatkowym zjeździe z taśmy na głazie i odkopaniu półki. Stąd już prosto w dół ok. 50m do wylotu żlebu, gdzie czeka ponowne odkopywanie łańcucha i finalny już zjazd do zatoczki pod ścianą (Ucho, uwaga - lawiniasto!).

Przygoda trochę się nam przeciągnęła, mimo to wyszedł fajny dzień z jak to nazwaliśmy „lekkim dostaniem w tyłek pod kontrolą”. Na szczęście do schroniska blisko, po chwili dołączamy więc do reszty obozowiczów i kontynuujemy integrację.