Re Artu, Lastoni di Formin
Po niespodziewanym nocnym opadzie, rezygnujemy z zaplanowanego tradowego klasyka na dużej ścianie – jedyną opcją jest działanie w płytach na słonecznej wystawie. Wybieramy jedną z najładniejszych miejscówek w Dolomitach z takim rodzajem wspinania – masyw Lastoni di Formin. Parkujemy na Passo Giau i wygodną ścieżką dochodzimy (ok. 40 minut) do Forcella Giau, skąd roztaczają się piękne widoki na masyw Tofany, Pelmo, Civettę i Marmoladę. Na ogromnym zachodnim murze Lastoni wytyczono sporo ciekawych dróg, obite klasyki to m.in. Supertegolina (7a) czy Nikibi (6b+), my dziś skupiamy się jednak na leżącej po drugiej stronie przełęczy południowej ścianie Spiz de Mondeval.
W sektorze pod którym jesteśmy, poza łatwiejszymi tradami znajdują się dwie ładne, ubezpieczone linie – Love my dogs (6c+) i Re Artù (6b), którą obieramy za dzisiejszy cel. Namierzenie startu drogi nie przysparza problemów, choć napis z jej nazwą jest już ledwo widoczny. Po kilku pierwszych metrach do pokonania mamy ciekawy okapik (6a), później kontynuujemy łatwiejszą rampą (brak spitów, przydatny średni cam). Drugi, kapitalny wyciąg (6a+), odpowiednio nas już dogrzeje – wspinamy się najpierw w pionie, później sprytnie przewijamy pomiędzy małymi przewieszkami. Zmieniamy się na prowadzeniu – kolejne trzy wyciągi należą do Ani – na początek ładna i przyjemna płyta z dobrymi chwytami (5b), później jedyny chyba na drodze mniej atrakcyjny wyciąg z pionowym startem (5a) oraz łatwiejszym terenem, wielki głaz omijamy po lewej by sobie nie utrudniać 😉. Piąty wyciąg to prawdziwa perełka – śliczne żółte zacięcie (5b), z którego efektownie (lecz łatwo) przewijamy się za filar, gdzie czeka nas jeszcze niespodzianka w postaci dość sprężnej rysy (dobrze mieć frienda).
Kolejny wyciąg jest kluczowy – do pokonania mamy prawie 50 metrową szarą płytę (6b, 12-13 spitów), crux znajduje się w trawersie zaraz na początku, trudności systematycznie maleją, aż do wyjścia na wielką półkę pod okapami. Niestety po tym odcinku nasze wspinanie dobiega końca – burza jest coraz bliżej – przez chwilę zastanawiam się czy nie próbować dalej, powyżej czeka ładne przewinięcie pomiędzy okapami. W końcu jednak zdaję się na kobiecą intuicję i okazuje się to słuszną decyzją - już przy drugim zjeździe zaczyna lać. Mimo iż Re Artù nie udaje się przejść do końca, jesteśmy bardzo zadowoleni, że się na nią zdecydowaliśmy – jest jedną z najładniejszych jakie robiłem w Dolomitach! Kapitalnej jakości skała, różnorodne formacje, odludna słoneczna ściana z pięknymi widokami – naprawdę warto się tutaj wybrać i to nawet przy niepewnej pogodzie (komfortowe zjazdy).