Popradska cesta, Galeria Szatana
Po powrocie z Sycylii ciężko z powrotem przestawić się na tryb zimowy, gdy jednak w Tatrach nadchodzi słoneczna (choć mroźna i wietrzna) sobota nie ma co szukać dalszych wymówek 😉. Niezbyt sprzyjające warunki powodują, że porzucamy plan by działać wysoko i wybieramy się na Galerię Szatana, której mimo planów nie udało się jeszcze nigdy odwiedzić. Północno-wschodnia zerwa oferuje ponad 20 dróg, a nowych cały czas przybywa – dominują linie średnio-trudne, choć nie brakuje i ekstremów jak Fyzioklinik (M11), Magická linia (M8+) czy słynna Popradská strecha (M9). Obok tej ostatniej biegnie stara Popradská cesta (oryg. M6-) o potwierdzonej zimowej urodzie - to właśnie ją bierzemy na celownik przy okazji pierwszej wizyty.
Na miejscu stawiamy się w trójkowym zespole dość późno – zakładamy, że skoro większość wyciągów jest „łatwa” to spokojnie wyrobimy się do zmroku. Ale jak już wielokrotnie doświadczyliśmy, zimą rzadko kiedy coś jest „za darmo”, a już zwłaszcza na starych (1975) słowackich drogach 😉. Wspinanie rozpoczyna Mateusz – na początek do pokonania jest próg broniący dostępu do dużego tarasu. I choć z daleka wydaje się, że to łatwy teren, nie do końca tak jest. Pierwsze metry to co prawda ok. M4 ale bardzo czujne, o czym kolega przekonuje się po chwili wracając na ziemię z wyrwanym starym hakiem (jedynym na wyciągu). Druga próba jest już na szczęście skuteczna, kolejne metry łatwiejsze (w lewo za depresją), po wyjściu na taras pozostaje przejść go na prawie całą długość liny pod kolejne spiętrzenie (rep na bloku).
Drugi odcinek okazuje się bardzo ładny – idąc najbardziej narzucającym się wariantem pokonujemy poprzetykaną trawą ściankę (ok. M4+) i wychodzimy z niej w prawo na kolejny taras, idąc do gotowego stanowiska na jego prawym skraju. Kolejne dwa wyciągi przypadają w prowadzeniu mi – trzeci to bardzo ładny mikst wzdłuż porośniętych trawą zacięć (ok. M5), po wyjściu z nich pod skośną rampą warto zrobić stanowisko. Ja nieco się zapędzam i robię je już nad załupą, przez co do przejścia pozostaje mi połowa kolejnego wyciągu – przecięta pasem trawy ścianka (ok. M4+). Nad nią znajduje się drugie ze stałych stanowisk na drodze (haki i karabinek).
Za kluczowy wyciąg zabiera się Michał – mamy godzinę do zachodu Słońca i mocno mrozi, mamy więc nadzieję, że będzie łatwiej niż wygląda z dołu 😉. Już dojście pod okap okazuje się jednak niebanalne (czujne M5), a przewinięcie obok niego (stare haki) i wyjście z płyty powyżej to wg nas co najmniej bardzo solidne M6. Kolega mimo kłopotów w dwóch miejscach daje jednak radę i do stanowiska (2 haki) pod kominkiem dociera OS-em, broniąc nam zapewne klasycznego przejścia - powtórki przy tej temperaturze i wietrze po zmroku raczej nie byłyby skuteczne. Szósty wyciąg mimo ciemności to już przyjemny deser – po ciekawym kominku (ok. M4+) czeka prawie cała długość fajnego trawiasto-lodowego kuluaru, z którego wychodzi się na spory taras. Z niego pozostaje krótki odcinek żeberkiem (M3) i wyjście w łatwy teren nad Galerią.
Nie decydujemy się na krążenie na skraju urwiska w poszukiwaniu nieznanej linii zjazdów (podobno wzdłuż Magickiej Linii ale w jej dolnej części nic nie zauważyliśmy), pozostaje nam więc trawers do Czerwonego żlebu i zejście nim. Na szczęście śnieg na zboczu jest wywiany, a w samym żlebie dość twardo – na wszelki wypadek idziemy jednak z asekuracją. Powrót do schroniska urozmaicamy sobie „kapitalnym” skrótem tonąc w kosówkach i przedzierając się przez potoki – na pocieszenie późnym wieczorem dostajemy jeszcze makaron i piwo, zejście do samochodu jest już więc w lepszym humorze.
Droga jest godna polecenia – poza efektownym kluczowym wyciągiem, na pozostałych jest naprawdę sporo ładnego mikstowego wspinania.