Świstowy Szczyt - skitura
Miało być jeszcze jedno wspinanie ale, niestety, przy wysokiej temperaturze jaka nastała nie byłoby to zbyt rozsądne (i przyjemne). Dlatego też po sobotnim wypadzie w skały postanawiamy z Ulą wybrać się w końcu na jakąś wspólną turę. Mój wybór pada na Staroleśną – by niepotrzebnie nie nosić nart można wyjechać na Hrebeniok i kawałek dalej ponoć da się już „foczyć”. Faktycznie tak jest, dlatego też możemy prawie cały dzień mieć narty na nogach.
Podejście pod Zbójnicką Chatę mija nam niespiesznie, w końcu nie trzeba gonić pod ścianę, tylko delektować się Słońcem i widokami. Pod schroniskiem Ula podejmuje decyzję, że w tym miejscu kończy podejście. Ja zaś łykam szybkie espresso i odpalam do Kotliny pod Rohatką, z niej do Kotliny Dzikiej i na koniec stromymi zakosami na Świstowy Szczyt. Kilka fotek, złapanie oddechu i po (niestety) zaledwie 5 minutach przyjemnego zjazdu melduję się z powrotem pod schroniskiem.
Ula startuje w dół, ja najpierw zaliczam drzemkę w Słońcu na kamieniu, po czym ją doganiam, po drodze zaliczając częściową wpadkę do Długiego Stawu, którego brzeg akurat pode mną postanowił się zawalić :) Reszta zjazdu mija już bez przygód, dzień był udany, a przy okazji udało mi się stanąć na kolejnym nowym dla mnie tatrzańskim szczycie.