06/04/2019Tagi: AlpyDolomityPiccolo DainWspinanie górskie latoTurystyka górska

Ferrata Rino Pisetta, Piccolo Dain

Lecąc służbowo na trzy dni do Włoch postanawiam na wszelki wypadek zabrać uprząż, kask i lonżę - samemu się nie powspinam ale może uda się wejść na jakiś szczyt, czy to turystycznie czy jakąś ferratą, w końcu będę tylko godzinę od Arco i jeziora Garda... No i tak piątkowej nocy siedziałem jeszcze na służbowej kolacji, a w sobotę rano byłem już w Dolomitach Brenty. Dzień wcześniej pogrzebałem trochę po Internecie i w oko wpadła mi jedna z najtrudniejszych ferrat w Alpach - Rino Pisetta - poprowadzoną skrajem pięknej ściany Piccolo Dain. Mimo niewyspania i deszczowej pogody postanawiam podjechać do Sarche, ocenić sytuację i zdecydować czy wchodzę na Dain ferratą po ścianie czy może szlakiem.

Na miejscu okazuje się, że deszcz prawie cały czas siąpi - prognozy nie pokazują jednak by miało się mocniej rozpadać, dlatego też postanawiam działać. Ferrata jest doskonale ubezpieczona - nawet po mokrej skale dam więc radę, choć na pewno łapanie się druta nie będzie przyjemne i czysto "klasyczne" przejście (korzystając jedynie ze skały) nie będzie możliwe. Najpierw jednak trzeba znaleźć początek drogi - idę sam bo ludzi dziś na podejściu pod ścianę brak, a w lesie jest kilka ścieżek. I tak dwa razy trafiam zamiast pod ferratę, pod drogi wspinaczkowe, w jedną z nich nawet niechcący wchodzę i robię z dwa łatwe wyciągi - wycof nie jest zbyt przyjemny .

W końcu znajduję miejsce, gdzie ferrata Rino Pisetta startuje - duża tabliczka na ścianie i nowe znaki pod koniec scieżki nie pozostawiają wątpliwości. Jest trochę późno, a muszę się wyrobić na samolot, obawiam się więc trochę czy w deszczu uda mi się skrócić czas przejścia do 3 godzin (źródła jak PlanetMountain podają 4-5 godzin). Pocieszam się jednak tym, że z powodu brzydkiej pogody jestem sam, nie utknę więc w korku... Finalnie drogę udało się przejść na tyle szybko (2 godziny od tablicy do ławeczki na szczycie), że po zejściu zafundowałem sobie pyszną włoską pizzę i spokojnie zdążyłem na samolot powrotny do kraju. Oczywiście na zejściu musiałem trochę pobłądzić po lesie bo dałem się skusić na skrót, opisany na kartce wiszącej na drzewie .

Co do samej ferraty - na pewno jest pięknie poprowadzona i ma siłowy charakter. Według mnie można pokusić się o „klasyczne” przejście, gdyż nie ma drabinek i powinno dać się ją przejść korzystając tylko z rzeźby skalnej. Zresztą doszukałem się takiego opisu (camptocamp.org): "Free rock-climbing (moves with hands and feet directly on the rock, using fixed hardware and cable only for Protection, not Aid), mainly on face and cracks less than vertical. Difficulty up to 5c or perhaps 6a, much in the 4a to 5b range, also easier links between sections". Mi niestety nie było dane spróbować,  z powodu mokrej skały, braku butów wspinaczkowych i mocno ograniczonego czasu, musiałem wbrew sobie ciągnąć za druta w najtrudniejszych miejscach . Szkoda również widoków - te podobno są piękne (potwierdzają to zresztą zdjęcia na necie), ja mogłem sobie je tylko wyobrażać  No ale może jeszcze sam się przekonam - chciałbym na ścianę wrócić, tym razem by przejść którąś z dróg wspinaczkowych biegnących jej centralną częścią.