Hviezdova i Moribundus, Wołowa Turnia
Obecnej wiosny długo czekać trzeba było na poprawę warunków w górach, gdy w końcu chwila ta nadeszła, wybraliśmy się na słoneczną, południową stronę Tatr. Podejście pod Wołową Turnię do najkrótszych nie należy, mamy jednak pewność, że powspinamy się w suchej i litej skale. Gdy już docieramy pod ścianę, omawiamy plany, dzielimy się (jest nas 5 osób) i zaczynamy wspinanie. Do Ani i do mnie dołącza Szymon, który na drugą drogę związać ma się z Michałem, startującym właśnie ze swoją Anią w drogę Stanisławskiego. Nasza trójka zaczyna natomiast od Hviezdovej - drogi z której wycofałem się w zeszłym roku podczas burzy.
Szybko przechodzę pierwszy, łatwy (IV+) wyciąg i doprowadzam nas do nowego, gotowego stanowiska pod najtrudniejszym odcinkiem. W zeszłym roku od razu poszedłem dalej i dociągnąłem do starego stanowiska z dwóch haków (jest tam moja taśma i mailon). Tym razem dalej prowadzi Szymon – najpierw dobrze asekurowana hakami płyta z rysą (VI+), następnie skośne zacięcie z szerokim pęknięciem i okapikiem. Po około 40 metrach kolega dochodzi do drugiego gotowego stanowiska i ściąga nas do siebie. Trzeci wyciąg można rozpocząć kilkoma wariantami, my ścinamy do góry 3-4 metry od stanowiska, następnie dobrze urzeźbioną ścianką (około V) robimy wznoszący trawers w lewo. Ostatnie stanowisko jest już pod szczytem turnicy, skąd by dostać się do zjazdu kominem Puskasa podchodzimy kilka metrów. Po dwóch szybkich zjazdach jesteśmy z powrotem pod ścianą. Ładna i efektowna (te zdjęcia z naprzeciwka!) ale krótka droga, dla dwójkowego zespołu do zrobienia w około półtora godziny (nam zeszło dwie).
Czekamy pod ścianą na znajomych, a ja w międzyczasie zastanawiam się nad drugą drogą – miałem przygotowane dwie opcje. W końcu decydujemy się na idącego pięknymi płytami na prawej części ściany Moribundusa (VII-). Dalej wspinać będziemy się w trójkę – Szymon idzie ponownie z nami bo Michała jakoś nie widać 😉. Początek jest trochę nieewidentny – narzuca się rysa po prawej, tymczasem na schemacie jest wyraźnie by trawersować skośnie w prawo. Pokonuję ostrożnie pierwsze metry dolnej płyty (wycena VI) i głębszy oddech łapię dopiero przy spicie około 10 metrów nad ziemią (droga ma kategorię „RS3” więc trzeba się liczyć z taką sobie asekuracją). Po kolejnych kilku metrach dochodzę do dużej półki i znajduję hak zaznaczony na schemacie. Ściągam moją ekipę i podziwiam morze granitu nad głową, w które za chwilę mam wpłynąć 😊.
Następny wyciąg to jedna z ładniejszych płyt jakie dane mi było robić w Tatrach. Co prawda początek jest trochę stresujący ale jak już pogodzimy się z faktem, że na 40 metrach będą 4 spity (od biedy można dokładać małe friendy) to pozostaje nam delektować się estetycznymi ruchami po krawądkach. Dochodzę do kolejnej półki przecinającej płyty, tym razem do dyspozycji jest gotowe stanowisko, wspólne z drogą Štáflovej. Po chwili dołączają do mnie Ania z Szymonem. Kolega aż rwie się na ostatni wyciąg, oddaję więc grzecznie sprzęt i zamieniam się w asekuranta.
Szymon sprawnie pokonuje czujną płytkę i wpięty do spita na jej końcu próbuje poskładać się do wejścia w okap. Trochę mu na tym schodzi ale w końcu łapie dobre chwyty, niestety z nogami jest gorzej i po chwili mamy efektowną scenę jak z „Na Krawędzi”, gdy Stallone wisi na łapach nad przepaścią i macha nogami w powietrzu 😉 Po chwili walki kolega odpuszcza i półdynamicznie wraca do spita na płycie by odpocząć na bloku. Druga próba kończy się tym samym i dopiero przy trzecim podejściu oraz osadzeniu frienda w okapie, udaje się wyjść nad okap. Tutaj teren się kładzie i czeka nas łatwa do przejścia, dobrze urzeźbiona płyta. Generalnie trzecie stanowisko jest na grani po prawej stronie, Szymon próbuje jednak dociągnąć od razu do stanowiska zjazdowego ze Štáflovki – braknie mu kilku metrów więc stanowisko zrobi ze spotkanego po drodze haka i swojego sprzętu.
Podążamy za kolegą – dochodzę do Ani pod okapem i ruszam w niego pierwszy, co prawda udaje mi się pokonać to miejsce za pierwszym podejściem ale robię to z wielkim trudem i chyba tylko dlatego, że z góry wisi lina. Co prawda do dyspozycji mamy duże chwyty, trzeba jednak bardzo dobrze pracować nogami by wyjść z przewieszenia – na pewno jak na VII- jest to trudne miejsce do pokonania OS-em. Czekam jeszcze na Anię, która osłabiona chorobą długo walczy z okapem, po czym równocześnie wspinamy się w kierunku kolegi. Od razu podchodzę kilka metrów wyżej do stanowiska zjazdowego i po chwili wszyscy zjeżdżamy pod ścianę. Na drodze zeszło nam dłużej niż zakładaliśmy (3 godziny), nie spodziewaliśmy się jednak, że tyle czasu zajmie pokonanie jednego okapu. Zgodnie jednak stwierdzamy, że warto było na tą drogę się wybrać!