Maurizio Speciale, Lagazuoi Piccolo
Chętnie zostalibyśmy dzień dłużej pod Tre Cime i spróbowali kolejnego klasyka, późnym popołudniem zaczyna jednak padać, a prognozy na piątek są bardzo nieprecyzyjne. Decydujemy, że najlepsza będzie łatwiejsza droga, z krótkim podejściem i możliwością szybkiego wycofu. W zanadrzu na taką okoliczność mam od jakiegoś czasu polecaną przez przewodniki (i kilku znajomych) drogę M. Speciale (V+) na zachodniej ścianie Lagazuoi Piccolo, pod którą podchodzi się bardzo szybko z Przełęczy Valparola. Przenosimy się więc kolejny raz na jedną noc, tym razem do hotelu w okolicy Cortiny d’Ampezzo. Rano podjeżdżamy na przełęcz i idziemy pod ścianę, choć warunki nie są zachęcające – padać przestało w nocy, Słońce nadal chowa się za chmurami a dłonie grabieją z zimna.
Pierwsze dwa (łatwe bo IV/IV+, asekuracja własna) wyciągi łączę w jeden, wspinanie nie ma zbyt przyjemnego charakteru. Zaczynamy rysą wprowadzającą do nyży, trawersujemy kominem w prawo na kazalniczkę, po czym mocno w lewo po płycie, aż do stanowiska pod (jak podaje Bernardi) „kapitalną czarną płytą” – to z niej właśnie droga słynie. Kolejne 40 metrów jest faktycznie dość unikalne – wspinamy się cały czas w pionie pod wielkich dziurach (całość przypomina szwajcarski ser), a drogę wyznaczają kolejne pętle przewleczone przez uszka skalne, do których się wpinamy ekspresami. Trudność niby niewielka (V) ale trzeba się trochę namachać, no i lufa pod nogami może robić wrażenie na kimś nieobytym z dolomitowymi klimatami 😉. Po tym odcinku do przejścia mamy jeszcze 45 metrów płyty, trudności jednak mocno odpuszczają, po chwili dochodzę więc pod dużą piarżystą półkę i ściągam partnerkę.
Przenosimy stanowisko i Ania rusza na prowadzenie długiego (50 metrów po podejściu pod ściankę) wyciągu, który prowadzi po świetnie urzeźbionej płycie (ok. IV). Kolejny odcinek jest paskudny – do pokonania mamy ok. 70 metrów zagruzowanej ściany, do stanowiska dochodzę więc na lotnej. Następny wyciąg wygląda już dużo lepiej – krótki trawers, przewieszka (V+) i wyjście na dużą czarną płytę (V do VI- w zależności od topo). Niestety zamiast w lewo, idę w tym miejscu prosto do góry i wchodzę w trudniejszy teren, na dodatek bez możliwości założenia czegokolwiek. Prawie udaje mi się przejść tym wariantem, niestety jedna z krawądek urywa się i zaliczam kilkumetrowy lot spadając na płytę pod przewieszką. Na szczęście hak pod okapikiem wytrzymuje bo nad stanowiskiem założony był jedynie słaby friend wysyłowy… Dobrze lot wyłapała też Ania mimo, że udar był spory i mocno ją pociągnęło… Skończyło się tylko na obdartym łokciu, szybko wracam więc na prowadzenie i tym razem właściwym wariantem bez problemów płytę przechodzę.
Na stanowisku z niepokojem patrzę w niebo – szybko zbliżają się do nas chmury burzowe. Pierwsze krople lecą już gdy prowadzę ostatni wyciąg – wymagającą jak na V (w niektórych topo VI-) rysę, na dodatek po locie mam dziwne wrażenie, że wszystko czego się chwytam zaraz się urwie 😉. Ściągam Anię i przy mocnym wietrze ale ciągle znośnych opadach kończymy drogę (wyszło 8 zamiast 10 wyciągów i 4 godziny). Finalnie burza przechodzi bokiem, a nam pozostaje długi widokowy trawers prowadzący ścianą do ścieżki zejściowej, którą szybko wracamy do samochodu. Drogą mimo wszystko jesteśmy trochę rozczarowani - na pewno wpływ na to ma pogoda, jak i odniesienie do pięknych klasyków, które robiliśmy w poprzednie dni. Faktem jest jednak, że ładne fragmenty na M. Speciale są oddzielone mało atrakcyjnym, kruchym terenem oraz, że ściana jest mało efektownie "wklejona" w cały masyw i nie kończymy wspinania na szczycie, a na ścieżce w samym jej środku.