Tragikomedia i Lodospad Veverkov, Niżnia Królewska Baszta
Od kilku tygodni w Tatrach mamy do czynienia z fatalnymi warunkami wspinaczkowymi. Nieliczne dni bez opadów, dużego mrozu i wiatru umożliwiają (niezbyt jednak efektowne) działanie na nisko położonych, niewysokich ścianach. Kolejny weekend zapowiada się podobnie, a okno pogodowe trwać ma zaledwie kilka godzin – postanawiamy spróbować je wykorzystać by zrobić jedną z planowanych na ten sezon dróg. Tragikomédia to krótka linia z jednym trudnym wyciągiem (M7), przewieszonym i czysto skalnym – śnieg się więc go nie ima. Dodatkowo powrót pod ścianę po zakończeniu wspinania umożliwiają zjazdy drogą Silvestrovské Blues. Jest to więc dobry cel również na gorsze warunki, niepewną pogodę lub gdy wyżej działać się nie da.
Już sam dojazd w Tatry jest tym razem nie lada wyzwaniem – drogi nie są odśnieżone i schodzi nam o wiele dłużej niż planowaliśmy. Na szczęście podejście pod Niżnią Królewską Basztę zajmuje tylko półtora godziny, dzięki czemu nadal zostaje nam ich kilka do załamania pogody. Pod Lodospadem Veverki stajemy wraz z dwoma Słowakami, którzy planują iść na robioną przez nas rok wcześniej Piranhę (zaliczają później wycof), chwilę później dołącza jeszcze przewodnik z klientem (robią Silvestrovské). Tylko my planujemy wspinać się lodem (dobra rozgrzewka!) by podejść pod ścianę – wspomniane dwa zespoły obchodzą go z lewej strony. Veverka jest dobrze wylana, tym razem jej prowadzenie przypada Michałowi, który sprawnie radzi sobie z tym zadaniem. Ze stanowiska podchodzimy jeden krótki wyciąg (ok. 20 metrów) do żlebu i umiejscowionej na ściance po lewej zjazdówki, będącej jednocześnie miejscem startu naszej drogi.
Pierwszy wyciąg zaczyna się z prawej strony ścianki, następnie idziemy „jak puszcza” łatwym (M3) trawiasto-skalnym terenem kierując się w stronę widocznego spiętrzenia skalnego i charakterystycznej skośnej płyty, którą prowadzi kolejny wyciąg. Mamy pod nią ok. 65 metrów więc możemy albo podejść na lotnej albo zatrzymać się pod skałami kilka metrów niżej – ten wariant jest dobry jeżeli kolejne stanowisko planujemy zgodnie ze schematem. Drugi wyciąg jest bowiem bardzo krótki i kończy się (hak pod stan) zaraz po przejściu sympatycznej płytki (M5), którą kolega musi trochę odśnieżyć. Stajemy pod kluczowym odcinkiem drogi (M7), który robi na nas spore wrażenie – nad głową wywiesza się 25-metrowe zacięcie z wąską rysą biegnącą przez prawie całą jego długość. Na patentowanie nie będzie czasu – zrywa się wiatr i nadciągają czarne chmury a wraz z nimi marznący deszcz, także albo OS albo AF…
Po zebraniu się w sobie startuję, a właściwie długo próbuje wystartować - wejście w zacięcia sprawia sporo problemów, pomaga dopiero wpięcia haka nad głową i wykonanie dwóch dynamicznych przechwytów. Kolejne kilka metrów (2 haki) oferuje świetne wspinanie z dobrymi chwytami pod dziabki, po ostatnim stałym punkcie czyli spicie przy niebezpiecznej odstrzelonej płycie (uwaga!) robi się jednak trudniej – drogę odgradza okapik. W tym miejscu spędzam sporo czasu próbując wyrestować i dobrze się przyasekurować, gdy to się udaje ruszam dalej. Na ostatnim fragmencie czeka jeszcze dość czujne wyjście z zacięcia, które robię już na oparach. Dodatkowo lonża od dziabki "złośliwie" wpina się w ekspres, co dodaje kilka niepotrzebnych ruchów - udaje się jednak dociągnąć do końca bez bloku. Śmieję się później, że bardziej była to walka o przetrwanie niż wspinanie 😉, nie robiłem jednak jeszcze takich trudności zimą w Tatrach więc trzeba sobie wybaczyć - dla wspinaczy z zapasem wyciąg może okazać się przystępny jak na M7.
Dopiero po dojściu do stanu (2 haki) zauważam, że zaczęło padać – nie poganiam jednak zbytnio kolegi by spokojnie spróbował porobić trudniejsze ruchy i wyczyścił przeloty. Wieje i leje coraz mocniej, postanawiamy jednak skończyć drogę (po trudnościach można wytrawersować do zjazdów) – zostały nam bowiem dwa łatwiejsze wyciągi. Oba przechodzimy bardzo szybko – na pierwszym po trawach czeka jedna trudniejsza ścianka (M4+), drugim nie kombinując zbytnio (ma być M3) osiągamy wierzchołek spiętrzenia, by po chwili dostać się do stanowiska na przełączce obok - tutaj kończy się Silvestrovské Blues. Czekają nas trzy ewidentne zjazdy wzdłuż tej drogi i jeden zjazd pod lodospad, ze stanowiska z którego startowaliśmy. Tym razem nie będziemy ich jednak miło wspominać – zadbały o to zamarzający na nas deszcz oraz oblepiona lodem i sklejająca się w kulę lina 😊. Oczywiście warto było trochę pocierpieć by w zamian znowu pobyć w Tatrach i powspinać się na fajnym lodzie oraz ciekawej drodze.
Powtarzającym sugeruję (znana kombinacja) przejście po trudnościach Tragikomédii pod kluczowy wyciąg Piranhii (M6+) – za jednym razem zaliczamy wtedy dwa piękne zacięcia.
PS. Zdjęcia z Lodospadu Veverki z innych lat: 2016, 2018 - z Zahradkami, 2019 - z Pontonovym Kutem, 2020 - z Piranhą, 2021/1, 2023 - z Chlapcami z Pumori. Foto-topo całego masywu TUTAJ.