Stanisławski - zimowo, Kościelec
Cel na ten dzień jest zupełnie inny, ponieważ jednak trzeci członek zespołu doświadcza bardzo nietypowej przypadłości (😉), zgadzamy się przełożyć akcję i mrok północnej ściany zamieniamy na tonącą w Słońcu zachodnią wystawę Kościelca. Na miejscu zastajemy warunki niczym na alpejskich turniach rejonu Mont Blanc – dojście po betonach, a granitowe płyty nagrzane i suche jak pieprz. Ale ponieważ nie zabraliśmy butów wspinaczkowych, pozostaje trzymanie się planu i drytoolowe przejście drogi Stanisławskiego, wycenianej w tym stylu na ok. M5+. Ku naszej uciesze na dwóch kluczowych wyciągach zachowało się trochę lodu, dzięki czemu użycie raków i dziabek ma sens.
Na początek czeka nas jednak pierwszy wyciąg (ok. 40 metrów), na którym skała jest zupełnie sucha i sprzęt zimowy zdecydowanie bardziej przeszkadza niż pomaga – wycena letnia IV+ przekłada się w tym przypadku na ok. M5 w 2-3 płytowych miejscach, ponieważ idziemy trawersem warto pamiętać o przelotach dla drugiego na linie! Stanowisko w kociołku pod kominem jest zasypane - zakładamy swoje (spit), chowając się wystarczająco by nie obrywać tym co poleci z góry, a jednocześnie mieć widok na prowadzącego.
W żlebie doprowadzającym pod próg zalega twardy śnieg, dzięki czemu początek drugiego wyciągu pozbawiony jest trudności. Wyżej czeka nas jednak bardziej wymagający odcinek - wąski komin i przewinięcie obok przewieszki. Cienka polewka lodowa na płytach nie ułatwia zadania, w miarę dobry lód na wyjściu już jednak tak – trudności zależą od warunków, ok. M5+ (letnio V-), odwagi dodają spity i hak. Mi sporo czasu zajmuje odśnieżenie stopni oraz zrzucenie słabego śniego-lodu, po kilku gimnastycznych ruchach w skale samo wyjście do żlebu powyżej to już wisienka na torcie. Stan po 30 metrach w kociołku pod tzw. Promienistymi Rysami – spit i hak po prawej.
Trzeci wyciąg zimą jest zdecydowanie najładniejszy, ale i dość wymagający – czeka nas ok. 30-metrowe skalne zacięcie, czasami wylane lodem, czasami czysto drytoolowe – trudności ok. M5 (latem IV). Podczas naszego przejścia dół jest suchy, wyżej pojawia się jednak świetna nitka lodowa – Szymon na prowadzeniu musi wspinać się bardzo ostrożnie (asekuracja taka sobie, hak się przydaje), na drugiego zabawa jest jednak przednia. Po wyjściu z trudności łatwym terenem dochodzimy do spita pod kolejnym zacięciem lub stanowiska kilka metrów wyżej – w zależności od wybranego wariantu. Ponieważ kolega wybiera drugą opcję, na koniec czeka mnie poprowadzenie ok. 30-metrowego wyciągu forsującego dwie nietrudne skalne ścianki poprzetykane trawami (ok. M4), po którym docieram do charakterystycznego głazu z łańcuchem zjazdowym kilka metrów poniżej grani.
Pozostaje podejście na szczyt i delektowanie się kapitalną pogodą i widokami na tle bezchmurnego nieba – wyjątkowo jak na ten sezon wspinanie zimowe nie oznacza zimna, braku Słońca czy wiatru i sypiącego się na głowę śniegu. Sama droga, będąca latem przyjemnym kursowym klasykiem (relacja sprzed kilku lat TUTAJ) zimą stanowi poważniejsze wyzwanie – szczególnie jeżeli warunki nie będą optymalne. Asekuracja poza trzecim wyciągiem jest jednak bardzo dobra, a gotowe stanowiska i spity umożliwiają łatwy wycof w razie problemów.