Sprężyna, Kocioł Kazalnicy
Po niespodziewanym wycofie ze Sprężyny (szczegóły TUTAJ) na drogę wracamy już po tygodniu – tym razem mimo iż warunki są dużo lepsze, na Kotle nie wspina się nikt. Spokojnie możemy więc zmierzyć się z jednym z największych zimowych klasyków wspinaczkowych Morskiego Oka. Z powodu sporego mrozu w drogę wchodzimy dość późno – pierwszy wyciąg jest jednym z dwóch najtrudniejszych i bardzo zależy nam by zrobić go w pierwszej próbie. Po dotarciu pod ścianę podchodzimy około 30 metrów do stanowiska startowego pod kominem i rozpoczynamy wspinanie – dolną połowę drogi prowadzić będzie Michał, mi przypadnie górna część.
Pierwszy wyciąg (M6+) jest siłowy i ciągowy, a ze względu na brak rozgrzania może wydawać się trudniejszy niż w rzeczywistości – kolega podobnie jednak jak tydzień wcześniej radzi sobie z nim w pierwszej próbie. Wspinamy się komino-zacięciem, które w kilku miejscach posiada przewieszone fragmenty – dzięki komfortowej asekuracji (stare haki + dobra własna) możemy się jednak delektować bardzo fajnymi ruchami. Na koniec czeka nas wyjście z komina na półkę (uwaga na przesztywnienie liny), gdzie znajdziemy stanowisko – pomijamy je jednak i idziemy łatwymi trawami 20 metrów wyżej, czyli nasz pierwszy wyciąg to teoretycznie dwa na pełną długość liny. Drugi odcinek (M4+, 40 m) zaczyna się od czujnego podejścia pod zacięcie, w którym w nagrodę czeka bardzo przyjemne wspinanie – najpierw trawkami na prawo, potem już bezpośrednio zacięciem aż do wyjścia w łatwy teren i stanowiska pod skałami.
Wyciąg trzeci (M3/M4, 30-50 m w zależności od miejsca kolejnego stanu) rozpoczynamy od lekkiego obniżenia, następnie wspinamy się trawkami skośnie w lewo. Po dotarciu do wypłaszczenia skręcamy w prawo kierując się do ewidentnej załupy forsującej skalne urwisko nad nami. Stanowisko możemy zrobić u podstawy zacięcia (hak), kilka metrów wyżej (dwa haki) lub jeszcze dalej (trzy haki). Opcji jest kilka, my finalnie po zmianie na prowadzeniu przenosimy się w wygodniejsze i bezpieczniejsze miejsce, na wygodną półkę do której czeka nas wspinanie z trudnościami M5.
Kluczowy odcinek drogi (M7, 20-30 metrów) zaczyna się od wspinania ściśle zacięciem (ok. M6), z którego przewijamy się w prawo przez skalne wybrzuszenie (hak) – tutaj czeka nas crux czyli kilka ruchów po niekorzystnie urzeźbionej skale. Niestety moja pierwsza próba kończy się blokiem, a podczas drugiej brakuje mi zdecydowania już po przejściu najtrudniejszego miejsca – wracam do stanowiska i przewiązujemy się. Michał po rozpracowaniu przewieszki przewija się w prawo i… zalicza lot – widmo wycofu poważnie zagląda nam w oczy, nie chcemy bowiem kontynuować drogi bez klasycznego przejścia całości. Zyskany na szybkim przejściu dolnej części drogi czas szybko znika, spadają też morale – kolejna próba zapowiada się na ostatnią… Powietrze robi się gęste od napięcia gdy kolega ostrożnie pokonuje każdy kolejny ruch i dociera do haka pod wyjściową ścianką. Tutaj trudności na chwilę odpuszczają, na koniec czeka jednak nieprzyjemne przewinięcie w lichą trawę (wysoko jest zaklinowana kostka) – na szczęście udaje się nie odlecieć 😉.
Po dojściu do stanowiska od razu ruszam dalej – piąty wyciąg (M4, 20 m) to stające dęba zacięcie, z którego przechodzimy w prawo do stanowiska zjazdowego. Droga została oryginalnie poprowadzona w ten nietypowy sposób ponieważ przejście wprost do góry przedstawiało zbyt wysokie trudności. Zjeżdżamy skośnie w prawo około 20 metrów, ponownie się wiążemy i kontynuujemy wspinanie. By dostać się pod zacięcie kończące drogę mamy trzy warianty – ja wybieram ten najbliższy wiodący przed przewieszone bloki skalne (ok. M4/M5). Po przejściu wyżej czeka nas czujny trawers po płytach w prawo do stanowiska, z którego wspinać będziemy się prosto do góry – z tego powodu nie warto łączyć ostatnich dwóch wyciągów.
Ostatni odcinek (M5/5+, 30 m) okazuje się zresztą zaskakująco wymagający – zapewne również ze względu na zmęczenie oraz konieczność odśnieżania stopni i chwytów. Na prowadzeniu spędzam sporo czasu, dodatkowo bardzo stresując się by nie popełnić błędu – ewentualna powtórka oznaczałaby wspinanie już po zmroku, na co kompletnie nie mamy ochoty 😉. Po wyjściu na dużą półkę można skręcić do stanowiska zjazdowego po lewej stronie, upieram się jednak by pokonać jeszcze wyjściowy kominek po prawej – zgodnie z oryginalną linią.
Kolega dociera do mnie już przy świetle czołówki i od razu zabieramy się do powrotu pod ścianę – najpierw zjeżdżamy na półkę poniżej, skąd już czterokrotnie prosto w dół. Dwa górne stanowiska radzę sprawdzać i back’upować – dwa haki i kostkę wyciągnęliśmy ręką, niższe są lepsze aczkolwiek część punktów nadawałaby się już do muzeum. Po powrocie na ziemię szybko biegniemy do schroniska by załapać się jeszcze na zasłużone piwo i kolację, po których czeka jeszcze najgorsza część przygody czyli powrót na parking. Tym razem jednak nie narzekamy – nie wypada po spełnieniu jednego z zimowych wspinaczkowych marzeń!