23/08/2022Tagi: AlpyDolomityMarmoladaWspinanie górskie lato

Vinatzer-Messner, Punta Rocca (Marmolada)

Wycena: VII+   Wycena uzupełniająca: 6b+, oryg. VII-   Asekuracja: R3   Długość [m]: 1100   Wyciągi: 28   Czas [h]: 14   Wystawa: S   Ocena: 8/10   Komentarz:    

Gdy po zakończeniu klubowego obozu okazuje się, że przez kilka dni w Dolomitach będzie słonecznie, postanawiamy w ramach dogrywki wybrać się na południową ścianę Marmolady. Na ten wielki skalny mur wracamy po dwóch latach - za pierwszym razem wybrana linia (Don Quixote, relacja TUTAJ) nie zachwyciła urodą, tym razem ma być jednak inaczej, kombinacja Vinatzer-Messner jest bowiem uważana za jedną z ładniejszych i ciekawszych spośród tych bardziej przystępnych (oryginalna wycena to VII-, współcześnie ok. 6b+/VII+). Droga Vinatzera w dolnej części ściany Punta Rocca prowadzi kominami i zacięciami, wyżej charakter wspinania zmienia się z fizycznego w techniczny – startująca ze „Środkowej Półki” Direttissima Messnera przecina wielkie połogie płyty.

Nastawiając się na przejście jednodniowe (sporo osób ścianę „robi” w dwa dni, z komfortowym noclegiem w nyżach na Środkowej Półce) z góry wiemy, że nie zdążymy na kolejkę z Punta Rocca do Malga Ciapella i wieczorem lub w nocy schodzić będziemy ze szczytu na Przełęcz Fedaia. Dlatego też późnym popołudniem zostawiamy tam samochód i zjeżdżamy stopem kilka kilometrów w dół - do wspomnianej wioski, z której spokojnym tempem w niecałe dwie godziny podchodzimy do Rifugio Falier.

W schronisku mimo 3-dniowego okna pogodowego zieje pustką – zamiast spodziewanych dziesiątek wspinaczy chętnych do zmierzenia się ze słynną „Srebrną Ścianą”, spotykamy raptem trzy inne zespoły – jeden na Tomassona, jeden na Kichota i jeden (co okaże się dopiero pod ścianą) na „naszą” drogę. Jest to dla mnie spore zaskoczenie, choć z drugiej strony w dzisiejszych coraz bardziej wygodnych czasach zainteresowanie „przygodowymi” ścianami, na których poza silnymi palcami co najmniej tak samo ważna jest „psycha” regularnie spada. A że Marmolada słynie z trudnych i wymagających asekuracyjnie dróg, ruch na niej jest wręcz znikomy – z prawie dwustu linii regularnie powtarzane są tylko te najbardziej przystępne (szczególnie trzy już wymienione) oraz rozreklamowane jak Tempi Moderni (oryg. VII+, teraz VIII) czy Droga przez Rybę (IX-). Może i jednak lepiej w tą stronę – gorzej jeżeli swoich sił próbowaliby wspinacze z niewielkim górskim doświadczeniem, skuszeni „łatwą cyfrą” jaka widnieje przy wielu wyciągach. Stare „czwórki” okazują się bowiem na Marmoladzie często mocnymi piątkami (a bywa że i szóstkami), piątki wymagającymi szóstkami (plus), a na szóstkach zaczyna się już poważne wspinanie, z dość ubogą miejscami asekuracją – my na szczęście po pierwszej wizycie na ścianie byliśmy już na to przygotowani 😊.

Po obfitej kolacji oraz wyjątkowo komfortowym noclegu (dla siebie mieliśmy całe piętro schroniska) wstajemy po 4-ej, wciskamy w siebie śniadanie i jeszcze po ciemku ruszamy pod ścianę. Początek drogi Vinatzera zlokalizować jest bardzo łatwo – idziemy wysoko szlakiem w kierunku Przełęczy Ombretta i schodzimy z niego wprost pod charakterystyczne kominy startowe. Podejście powolnym tempem zajęło nam około godziny, po krótkiej rozgrzewce i oszpejeniu się zamieniamy kilka słów z niemiecko-holenderskim zespołem, który dotarł pod drogę tuż po nas (uff) i ruszamy ok. 6:30. Druga ekipa podobnie jak my chciałaby zrobić drogę w jeden dzień ale jest przygotowana na biwak – z oczu tracimy ich już po kilku wyciągach, skończyło się więc albo wycofem albo przejściem dwudniowym. Unikając komentarzy odnośnie asekuracji przy poszczególnych wyciągach napiszę tylko, że mimo wyceny R3 na drodze jest dość komfortowo jak na Marmoladę, haków jest sporo i w wielu miejscach (szczególnie na Vinatzerze) można dokładać sporo własnego sprzętu (mieliśmy zestaw camów do BD #2 i kilka tricamów). Aczkolwiek jest kilka odcinków (nawet mocno-szóstkowych) które przechodzimy z kilkumetrowym run-outem bez możliwości asekuracji – przydaje się więc doświadczenie. Ania głównie z tego powodu nie decyduje się na prowadzenie, finalnie więc na pierwszego idę całą drogę - wcale mi to jednak nie przeszkadza, tylko sprawia dodatkową radochę 😊. A za cierpliwe asekurowanie przez całą ścianę i "robienie metrów" z ciężkim plecakiem partnerka zasługuje na duże uznanie!

Droga startuje ewidentnym czerwonym kominem wycenionym obecnie pomiędzy V+ i VI, o oryginalnych trudnościach (podanych np. w Rockfax) lepiej od razu zapomnieć bo możemy się mocno zdziwić – dlatego też w opisie podawać będę aktualne wyceny z oficjalnego przewodnika oraz sprawdzonych stron (schematy do których się odnoszę załączam w galerii). Wspinanie w zimnej wypolerowanej skale na pierwszych metrach nie jest zbyt przyjemne, żeby sobie nie utrudniać trzeba się dobrze ustawiać. Po dotarciu do stanowiska (30 metrów) pozostaje mi ściągnąć do siebie partnerkę i po wysłuchaniu jej przekleństw na fizyczny charakter wspinania poprosić by przestała mówić o wycofie 😉. Po kilku wyciągach jest jednak lepiej i w końcu i jej zaczyna się podobać - szczególnie w górnej, technicznej części ściany. Drugi odcinek (V+, 35m) to wspinanie wzdłuż zacięcia, przez chwilę idziemy płytą po prawej stronie, po czym wracamy do komina, w którym znajdziemy kolejny stan. Stąd łatwą (IV/V) ale dość kruchą ścianką wspinamy się skośnie w lewo, do wygodnego tarasu po 30 metrach.

Wyciąg czwarty ma dwa warianty (oba wyceniane na VI+/VII-, 40m), wybierając oryginalny konieczne jest czujne (krucho) wejście w przewieszoną ściankę po prawej stronie, po kilku trudnych ruchach przewijamy się półkę powyżej i idziemy w lewo szarą załupą. Piąty wyciąg (V+/VI-, 35m) prowadzi bardzo ładnym, powietrznym zacięciem, po przewinięciu za kant wspinamy się do góry. Szósty wyciąg ma prawie 60 metrów i zgodnie z niektórymi schematami warto go podzielić, inaczej może braknąć nam sprzętu i będziemy mocować się z liną. Startujemy stromą płytą po lewej (VI+) i przewijamy się w prawo, po 30 metrach dochodząc do wygodnego stanu pośredniego. Nad nami kluczowy odcinek Vinatzera – piękne, gładkie szare zacięcie w którym wykazać trzeba się techniką (wycena oryginalna V+ A1, klasycznie pierwotnie VII-, teraz najczęściej VII+).

Wyciąg siódmy (V+/VI-, 30m) zaczyna się uklamioną przewieszka, po jej przejściu przechodzimy w lewo na taras i pokonujemy kruchą ściankę (czujnie). Kolejny odcinek to łatwe (III/IV) przeniesienie stanowiska pod piękną płytą przechodzącą w zacięcie (wyciąg 9), którym wspinamy się (VI+) przez dość ciągowe 40 metrów do kolejnego stanowiska. Wyciąg 10-ty (V+, 50m) zaczyna się kominem, z którego przechodzimy w lewo za hakami i wychodzimy na dużą półkę. Półką podążamy w lewo i obniżamy się płytą, mijamy pierwszy komin i zatrzymujemy się u podstawy drugiego (ok. 25m). Dwunasty wyciąg (V+/VI, 30m) to ciekawe zacięcie z przewieszką, przewijamy się w lewo za kant. Stąd ruszamy kominem do góry (V/V+), przechodzimy wzdłuż pęknięcia w lewo i odbijamy mocno w prawo, przecinamy ciekawe kanały w skale (jak w Paklenicy) i po około 20 metrach docieramy do stanowiska pod kominami wyjściowymi.

Kolejne 100 metrów to mocno ciągowe, fizyczno-techniczne wspinanie w kominach, z kilkoma odważniejszymi wyjściami nad przeloty – trzeba dobrze pracować nogach i umiejętnie się rozstawiać, inaczej może wydawać się trudniej niż jest w rzeczywistości (V+/VI). Prowadzenie dzielę na trzy wyciągi, pod koniec drugiego po długim męczącym odcinku w kominie przechodzimy na płytę po lewej, ostatnie 30 metrów jest już zdecydowanie łatwiejsze i wyprowadza nas na szeroki taras pod dużym dachem. Jesteśmy na tzw. Środkowej Półce („Halfway Ledge”) przecinającej całą ścianę Punta Rocca mniej więcej w połowie jej wysokości – jest przed 14-tą więc udało się zmieścić w zakładanym czasie z półgodzinnym zapasem, który wykorzystujemy na dłuższy odpoczynek.

Po przerwie trawersujemy półkami (teren I-II) w prawo, mijając kilka świetnych miejsc biwakowych – niektóre nyże są bardziej jaskiniami, do tego w środku jest pełno porzuconych karimat, a nawet i jedzenia 😊. Po około 70-80 metrach docieramy na szeroki taras z którego startuje Direttissima Messnera - najpopularniejszy wariant przejścia górnej części ściany. Vinatzer dalej prowadzi bowiem mało ciekawymi, kruchymi i często mokrymi lub zalodzonymi kominami za przełamaniem ściany, kilkadziesiąt metrów dalej. Startujemy przy haku z pętlą – pokonujemy przewieszkę (dwa ruchy za V+) i podążamy skośnie w lewo łatwą depresją (II-III) do stanowiska po 45 metrach. Na drugim wyciągu kontynuujemy kanałem (III) w lewo i prawo przez około 40 metrów. Kolejny odcinek prowadzi płytami skośnie w prawo do wielkiej nyży, którą mijamy zacięciem po lewej (V/VI, 50m). Z półki powyżej skręcamy w lewo i wspinamy się wzdłuż depresji, przechodząc powyżej na trudniejszą (V+) płytę na której po 40 metrach znajdziemy stan. Tutaj pojawiły się rozbieżności w schematach, finalnie poszedłem więc płytą po prawej (VI, zgodnie z opisem w Danzaverticali spory run-out nad hakiem) i po wyjściu z trudności zrobiłem długi trawers w lewo do stanowiska na półce. Cały ten odcinek da się wg topo z przewodnika łatwo (IV+) obejść niżej po lewej w ramach poprzedniego wyciągu, na pewno wybrany przez nas wariant jest jednak ciekawszy!

Szósty wyciąg na Messnerze jest piękny i odważnie poprowadzony – początkowo miałem spore wątpliwości czy da się go przejść za VI+, z dołu nie widać bowiem dobrych dziurek w mocno spionowanej szarej skale. Zaczynamy trawersem w lewo i skręcamy do góry, nad ostatnim widocznym hakiem jest dość spory run-out ale na szczęście pojawiają się dobre chwyty i stopnie, do wiszącego stanowiska docieramy po 35 metrach. Stąd ruszamy skośnie w prawo (IV+ lub VI-) i po 25 metrach docieramy do stanowiska. Dalej wspinamy się kompaktowymi płytami (IV do V+) do góry – 40 metrów do pierwszego stanowiska i 25 do kolejnego. Dopiero tutaj odbijamy skośnie w prawo połogim zacięciem, które doprowadza nas pod pięknie urzeźbioną żółtą ściankę, ograniczoną przewieszonym zacięciem po lewej stronie.

Piszę „dopiero” ponieważ sugerując się Danzaverticali odbiłem w prawo 30-40 metrów za nisko (w tym schemacie jest błąd - brakuje jednego wyciągu) i przekonany, że idę dobrze (była i rynna i haki) doszedłem pod przewieszoną nyżę (zaznaczyłem na foto-topo z przewodnika, którym nie dysponowałem w momencie przejścia). Tutaj zrobiło się stresująco – za godzinę będzie ciemno, zimny wiatr daje się we znaki (Słońce zniknęło ze ściany już jakiś czas temu), a my nie wiemy czy przed nami trudności drogi czy zapych. Po przejściu kilku metrów daję się w końcu przekonać Ani, że odcinek powyżej wygląda „nieurabialnie”, a jedyne dwa haki z karabinkami świadczą raczej o wycofach niż o możliwości przejścia. Dochodzę też do wniosku, że skoro w opisie podają, że jest sporo haków do azerowania to z pewnością nie jesteśmy tam gdzie trzeba – nad ostatnim widocznym punktem jest kilka metrów bez askeuracji, a co jest dalej nie widać…

Po zejściu do stanu zjeżdżam skośnie w lewo ok. 30 metrów do haka, a gdy dociera do mnie Ania biegnę dalej do góry – już po kilkunastu metrach wiem, że to właśnie tutaj mieliśmy być. Chwilę później melduję się na stanowisku pod kluczowym wyciągiem Messnera, wycenionym po uklasycznieniu dość zachowawczo na 6a+/VII- (odczuwalnie bardziej 6b/6b+), z dobrą asekuracją (haki i własna). Mam tylko jedną szansę (Ania ostrzega bym zapomniał o powtarzaniu po ciemku 😉) na przejście klasyczne i na szczęście ją wykorzystuję, wyciąg jest bardzo ładny i dość ciągowy, stanowisko jest po 35 metrach. Ostatni odcinek wyprowadzający ze ściany (V+, 50m) jest już formalnością – wspinamy się kominami z odchyleniem w prawo, po czym wychodzimy na wygodny taras poniżej grani. Po całym dniu w butach wspinaczkowych ubieramy podejściówki i ruszamy w kierunku szczytu do którego docieramy po ok. 100 metrach – na pierwszym odcinku jest jeszcze krótki fragment za IV+ (na lewo od grani), później jest już łatwiej (II-III).

Na wierzchołku Punta Rocca (3309m) jest już ciemno, do tego wieje mocny i zimny wiatr (odczuwalna temperatura na lekkim minusie), od razu więc zaczynamy zejście. Idziemy na północny wschód skalną grzędą, która po kilkudziesięciu metrach stromo opada (można zjechać) w kierunku śnieżnej grani – jeszcze przed nią między skałami znajduje się stara drewniana chatka z wybrakowanymi ścianami. Przez chwilę zastanawiamy się czy nie przespać się w niej do rana, trochę obawiając się błądzenia po lodowcu przy świetle czołówki – przekonuję jednak Anię, że będzie lepiej niż za pierwszym razem i za półtora godziny będziemy przy samochodzie. Niestety jest nawet gorzej niż dwa lata temu – wtedy tylko trochę pokrążyliśmy po okolicy, teraz dokładamy sobie mnóstwo metrów i jesteśmy bliscy zawrócenia pod grań...

Na początek jest ewidentnie – dochodzimy do stacji kolejki i szerokim śnieżnym stokiem (w zimie jest tu trasa narciarska) ruszamy w dół. Jedyną wielką szczelinę pokonujemy zjazdem z drutu od wielkich płacht, którymi w niektórych miejscach przykryty jest lód, po czym trawersujemy dalej wzdłuż śladów i… dochodzimy do kolejnej płachty. Chcąc ją obejść wracamy się i schodzimy w dół – podążamy jednak za nisko i zaczynamy krążyć po stromym lodzie (w mini raczkach) szukając przejścia dalej. Za dnia nie byłoby żadnego problemu, podobnie zresztą gdybym spojrzał na zdjęcie zrobione kilka dnia wcześniej z Sass Pordoi (załączone w galerii) – tam ewidentnie widać gdzie trzeba przejść. Najważniejsze by nie próbować schodzić za wcześnie w dół, tylko cały czas trawersować pod północnymi ścianami – prawie do samego końca muru, gdzie pojawią się słupy kolejki krzesełkowej i żwirowa droga serwisowa prowadząca już na Przełęcz Fedaia. Zanim jednak dotrzemy do tej drogi długo chodzimy po skalno-lodowej morenie, przez co finalnie zamiast dwóch godzin na parkingu meldujemy się po prawie pięciu, za co mi wstyd - jak wiadomo jednak na zmęczeniu robi się czasami niewytłumaczalne głupoty 😊. A wybranie drugiej drogi zejścia - ferratą do Malga Ciapella może być więc wcale nie taką złą opcją...

Wykończeni (bardziej nawet zejściem niż wspinaniem) o drugiej w nocy bierzemy materac z auta i udajemy się w pobliskie krzaki na nocleg, po którym żegnamy się już z Dolomitami. A ja już następnego dnia marzę o kolejnej drodze na "Srebrnej Ścianie", która faktycznie ma swój niepowtarzalny klimat oraz zachowuje wyjątkowy górski charakter. Wystarczy zresztą poczytać jakie nazwiska tworzyły jej historię oraz w jakim charakterystycznym, anty-sportowym stylu odbywało się na niej wytyczanie dróg, również tych ekstremalnie trudnych.