Łapiński-Paszucha, Kazalnica Mięguszowiecka
Po powrocie z Czarnego Zacięcia meldujemy się nad Morskim Okiem, suszymy sprzęt i szykujemy do wyjścia na Kazalnicę przed świtem. Poza naszą trójką mimo pięknej pogody i ostatniego weekendu kalendarzowej zimy (nie sezonu zimowego bo ten trwa odkąd i dopóki są warunki!) w schronisku pojawia się tylko jeden zespół. I choć ciężko w to uwierzyć, bo przecież w okolicy są dziesiątki popularniejszych dróg – również planuje robić Ła-Pę! Godząc się z możliwymi konsekwencjami nie zmieniamy jednak planu i puszczamy chłopaków ponad godzinę wcześniej wierząc im, że w parze z młodością pójdzie i szybkość 😊.
Finalnie wyruszamy więc później niż planowaliśmy i zbytnio się nie spieszymy. Pod ścianą wiążemy się i ruszamy na lotnej, droga Łapińskiego-Paszuchy zaczyna się bowiem łatwą (dwójkową) trawiastą rampą i wyprowadza na taras nad spiętrzeniem skalnym, którym startują Schody do Nieba. Właściwe wspinanie rozpoczynamy ze stanowiska pod skałami – trawersujemy w prawo i ruszamy trawistymi kominkami (ok. M3) wprost do góry, po około 50 metrach docierając do stanowiska. Na trzecim wyciągu robi się bardziej mikstowo (M4), kontynuujemy w stronę dobrze widocznego Okapu Hokej i zatrzymujemy się przy kolejnym gotowym stanie.
Stąd latem rusza się do góry na Półkę z Blokami i trawersuje płytami (czujna końcówka), my podobnie jak zespół przed nami decydujemy się jednak na bardziej narzucający się zimą wariant. Szymon wspina się poziomo w lewo i po pokonaniu sprężnego kominka (ok. M5, w Mastertopo VI) dociera do półki ze spitem, do której dochodzi oryginalna linia. Stanowisko znajduje się kilka metrów dalej – warto z niego skorzystać, na następnym wyciągu (skałami do góry trzymając się prawej, ok. M4+) wygodnie dotrzemy wtedy pod Dolny Komin. Ten po zmianie na prowadzeniu pokonujemy szybko i bezproblemowo – dzięki polewce lodowej jest łatwiej niż spodziewane M5. Ostatnie metry to już łatwy śnieżny żleb doprowadzający pod kluczowe trudności drogi, Ściankę Problemową (M7-/M7).
Tutaj robimy krótką przerwę i obserwujemy zmagania Łukasza i Maksa – ten drugi ku swojej i naszej uciesze radzi sobie za pierwszym razem, a dzięki dobremu prowadzeniu lin udaje mu się nawet zrobić całość bez rozbijania na dwa wyciągi. Przy naszej trójce rozdzielanie żył nie wchodzi w grę, spróbujemy jednak również przejść całość w ciągu - nastawiając się na OS-a jest to z pewnością bardziej klasowe. Na pierwszych metrach wspinamy się spękanym filarkiem (ok. M6), po czym przewijamy się w niego w prawo i rozpoczynamy poziomy trawers z czujnym obniżeniem (crux), gdzie odwagi dodają liczne haki. Po dotarciu pod okapik (stan pośredni – kilka haków) stwierdzam, że skoro linę nadal da się ciągnąć, idę dalej. Kilka siłowych ruchów wyprowadza z przewieszenia w zacięcie (ok. M5+) – niestety po odbiciu do góry przesztywniam linę i będąc już w łatwiejszym terenie tracę równowagę i w okolicy robi się głośno 😊. Druga próba odbywa się już z niewygodnego stanowiska pośredniego, lina idzie za to dużo lepiej i po przejściu przewieszki oraz zacięcia robię kolejny trawers w prawo i wychodzę na śnieżny taras.
W kominek powyżej (ok. M4) jako pierwszy rusza już Michał, chwilę później po wyjściu w łatwy teren idzie do góry i odbija mocno w lewo – do stanu przy charakterystycznej Nyży ze Świeczką. Stąd na kolejnym wyciągu przechodzimy trawersem w lewo i docieramy do progu pod Górnym Kominem – jeżeli nie ma kolumny lodowej (robi się rzadko) pokonuje się go nieprzyjemnym płytowym przewinięciem (u nas ok. M5+, trudniej przy słabym śniegu). Zdecydowanie warto rozważyć skorzystanie ze stanowiska po trawersie, kolega tego nie zrobił i ledwo dociągnął pod Komin, po czym straciliśmy mnóstwo czasu by uwolnić linę gdy zatrzymała się po rozpoczęciu wybierania.
Górny Komin zgodnie z przewidywaniami zastaliśmy na szczęście częściowo wylany lodem – „schematowe” M5 jest co prawda niewinne, płytowy odcinek ze słabą asekuracją w złych warunkach dał jednak popalić niejednemu dobremu zespołowi. U nas czujny okazuje się tylko sam start (M4/WI4), wyżej czeka już bardzo dobry śniego-lód, w którym asekuracja nie jest potrzebna. Następna długość liny to już łatwy żleb, z którego docieramy do kociołka z rozejściem drogi na Siodełko w Filarze (w lewo, raczej na lato) i do Turniczki nad Schodami. Stąd pokonujemy jeszcze wyciąg depresją po prawej (ok. M4) i wychodzimy na taras pod Kominami Wyjściowymi. W tym miejscu możliwe jest wyjście ze ściany (idziemy skośnie w prawo, pokonujemy krótką ściankę za M3 i po dotarciu do stanowiska ze spitów zaczynamy długi trawers do Bańdziocha), my jednak postanawiamy trzymać się planu i kontynuować na szczyt – odpalamy czołówki i ruszam przodem. Na drodze dotąd zeszło nam około 12 godzin, dorzucimy do tego jeszcze prawie trzy.
Po przejściu rynny z przewężeniem i płytkich traw powyżej (ok. M3/M4) docieramy pod ostatnią przeszkodę – próg w Kominie. Z dołu wygląda dość niewinnie ale przewinięcie na płytę jest mocno wypychające (ok M5+) i kosztowało mnie trochę nerwów. Jak się potem okazało zespół przed nami wrócił się z tego miejsca i przeszedł bezpośrednio kominem po lewej, który jednak też nie okazał się łatwy. Na szczęście wyżej teren już odpuszcza – ze stanowiska po trudnościach (własnego) idziemy już na lotnej, żlebem dostajemy się na grań, przechodzimy na drugą stronę i trawersujemy zbocza pod turniami w kierunku szczytu. Im wyżej tym śnieg jest coraz gorszy – cieszymy się, że również chłopakom chciało się iść do końca i założyli ślad. Po wyjściu na Kazalnicę ok. 21:00 nie robimy za długiej przerwy, czeka jeszcze zejście i dojazd do domu, a trzeba zdążyć do pracy na rano 😊.