26/03/2023Tagi: TatryDolina JaworowaRyglowa Przełęcz (Jaworowy Mur)Wspinanie górskie zimaWspinanie lodowe

Komin Navratov, Ryglowa Przełęcz

Wycena: M5   Wycena uzupełniająca: M5 WI4   Asekuracja: R3   Długość [m]: 400   Wyciągi: 6   Czas [h]: 6   Wystawa: N   Ocena: 7/10   Komentarz:    

Mimo iż Jaworowy Mur od północy usiany jest ponad setką linii, w obecnych „wygodnych” czasach nie jest zbyt popularny wśród wspinaczy – regularnie przechodzony jest właściwie tylko Bratysławski Lód. Dobre warunki na tutejszych ścianach robią się rzadko, a jeżeli dodamy do tego długie podejście oraz skomplikowane (w większości przypadków) zejście to mamy odpowiedź dlaczego tak jest 😉. Również i mi kilka dobrych lat zajęło by wreszcie wybrać się na Komin Návratov - czyli bądź co bądź jedną z najbardziej znanych dróg w masywie, wyprowadzającą na Przełęcz Ryglową (Ríglové sedlo) pomiędzy Wielką i Pośrednią Jaworową Turnią.

Droga autorstwa tatrzańskich tuzów (Dieški i Páleníčka) oferuje trudności około M5 WI4 – przy sporej ilości lodu i betonach będzie trochę łatwiej, przy suchym wejściu w ścianę oraz świeżym śniegu lepiej się na nią nie wybierać... My warunki zastaliśmy dość dobre, choć ładnie wylodzona była tylko część komina startowego, a śniegi po pierwszej od dłuższego czasu odwilży nie zdążyły się jeszcze związać.

Z powodu zmiany czasu na letni ruszamy godzinę później i cierpliwie przemierzamy Dolinę Jaworową. Po wyjściu z lasu widoki robią się coraz lepsze, spada za to szybkość podejścia – co kilka kroków zapadamy się w puszczającym śniegu. Jak się później okaże nie było co narzekać bo na powrocie będzie dużo gorzej i w dół też zejdzie prawie cztery godziny 😊. Ponieważ wylot Komina widać dopiero z bliska, do ostatniej chwili towarzyszy nam niepewność czy będzie na tyle wylodzony by wspinanie miało sens – pocieszamy się, że najwyżej skończy się na wspomnianym Bratysławskim (o 12-tej możemy zapomnieć o innych drogach z mojego kajetu). Gdy wreszcie naszym oczom ukazuje się lód oddychamy z ulgą – nie ma go co prawda za wiele ale przejście na pewno rokuje! Swoją drogą oryginalnie droga pokonana została kominem z prawej strony (załączam schemat) i taki wariant również można rozważać.

Za dolny odcinek drogi zabiera się Marcin - na pierwszych metrach bardziej stroma ścianka nie jest wystarczająco wylana, kolega rusza więc z prawej (ok. WI3) i przez czujną płytkę powyżej przewija się w lewo do ładnego już pasa stromego lodu (WI4). Po wyjściu na lodową półkę przed kolejnym spiętrzeniem robimy stanowisko ze śrub (wyszło ok. 50 metrów). Drugi wyciąg zaczyna się od pięknego stromego odcinka (WI4), po wyjściu z trudności pozostaje przejście po śniegu na pełną długość liny do lodowej ścianki – można by było zatrzymać się również przy skałach po lewej, pierwsze stanowisko z haków jest jednak kilkanaście metrów wyżej (przyda się do zjazdu).

Kolejne 150 metrów pokonujemy na lotnej – idziemy łatwym żlebem, poprzetykanym bardziej stromymi i lekko wylodzonymi fragmentami, mijamy dwa kolejne stanowiska. Po dotarciu do skalnego progu zatrzymujemy się – gdyby był wylodzony nie przysporzyłby trudności (ok. WI3), przy słabym śniegu i braku sensownej asekuracji te kilka metrów kominka okazuje się całkiem sprężne (M4). Po przewinięciu śnieżnym żlebem docieramy do stanowiska pod pierwszym z dwóch kluczowych odcinków mikstowych.

Komin bez lodu i z luźnym śniegiem na wyjściu okazuje się całkiem mocną M5-ką, spędzam w nim sporo czasu odśnieżając spore ale obłe chwyty. Asekuracja jest jednak bardzo dobra (stałe haki i własna), do tego można się wygodnie rozstawiać nogami – cieszę się więc że trafił mi się akurat ten wyciąg 😊. Po wyjściu z trudności robi się łatwo – pozostaje podejście stromym śniegiem do stanowiska pod wieńczącą drogę ściankę, prezentującą się paskudnie już z daleka. Michał na jej widok przeklina swój wybór ale grzecznie odbiera ode mnie linę i rusza do góry.

Ponieważ w zacięciu po lewej nie ma ani grama lodu pozostaje start z prawej. Kilkanaście kolejnych metrów w zastanych warunkach okazuje się totalną dupotłocznią – kolega zrzuca kilkanaście sporych głazów, a dobrego haka wbija dopiero w połowie wyciągu. Dalej trudności trzymają (M5) ale robi się już bezpieczniej, choć mocno wiejący na grani wiatr zapewnia dodatkowe atrakcje w postaci regularnie walących na twarz pyłówek 😊. W końcu jednak Ryglowa Przełęcz zostaje zdobyta – ostatnie stanowisko to pęk taśm na turniczce.

Do zmroku pozostaje godzina, biorąc więc pod uwagę warunki i zapowiadany opad rezygnujemy z włóczenia się po rozległym, nieznanym terenie (po stronie Rówienek) i wracamy w dół wzdłuż sprawdzonych po drodze stanowisk. Większość z nich jest ok (po dobiciu zastanych haków!), w kilku miejscach stosujemy jednak back-up’y. Problem robi się dopiero po dojechaniu do stanowiska przedostatniego – zlokalizowanego nad wyjściem z wariantu oryginalnego po prawej stronie (zaznaczone na topo). Hak wypada po lekkim stuknięciu, a stara kostka obok się rusza – mocujemy całość z powrotem ale nie wygląda to za dobrze. Skała wkoło okazuje się totalnie przegnita, próba wbicia własnego haka za każdym razem kończy się jej rozwarstwieniem. W końcu jadę z tego co jest, zaraz poniżej wkręcając jednak dwie śruby – stan finalnie wytrzymuje ale zdecydowanie lepszym pomysłem byłby zjazd z abałakowa w dobrym lodzie znajdującym się kilka metrów powyżej. Ostatni stan na półce w kominie po prawej (2 haki) jest już ok, do ziemi docieramy więc bez stresu.

Pozostaje ogarnięcie sprzętu, dojedzenie resztek i powrót do Jaworzyny. Już po chwili okazuje się, że nie będzie to zbyt przyjemne, a po przemieleniu ton grząskiego śniegu na parking docieramy mocno wyeksploatowani. Do pracy jednak udaje się zdążyć więc wkrótce zapomnimy o męczącym finiszu, a pozostaną miłe wspomnienia z wizyty w odludnym i urokliwym zakątku Tatr. Lody czy też Mury przełamane, trzeba będzie wrócić – może jednak następnym razem od Staroleśnej 😉.