Wolfgan Gullich, Punta Giradili
Gdy tydzień przed majówką łapię bolesną kontuzję barku wydaje się, że nici z jakiegokolwiek wyjazdu. W ostatniej chwili decydujemy się jednak polecieć na Sardynię – słysząc o tym mój fizjoterapeuta wymownie puka się w głowę, proszę więc o podwójne zaplastrowanie i obiecuję się oszczędzać 😉. Gdy jednak na sportowym sektorze Pietra Filosofale w Isili (OPIS) okazuje się, że unikając niektórych ruchów daję radę się wspinać i ramię boli tylko czasami, postanawiamy zaryzykować i spróbować wymarzonego Wolfganga Güllicha (7a) na słynnej Punta Giradili. Tą przepiękną 400-metrową linię prowadzącą środkiem centralnego filara mieliśmy na celowniku od momentu wspinania na innym tutejszym klasyku – Mediterraneo (RELACJA).
Wybrany na wspinanie dzień nie jest przypadkowy – jest bowiem jedynym pochmurnym (ale nie deszczowym) podczas naszego pobytu. Pamiętając jaka patelnia była na tej południowej ścianie w środku zimy przy czystym niebie wiemy, że teraz nie byłoby szans na klasycznie poprowadzenie długich i wymagających wyciągów w skale usianej dziurkami. Kilka z nich przyszło finalnie robić nam w Słońcu i było ciężko bo stopy puchły, a stopnie jechały – udało się z tym uporać, ale radzę unikać wspinania tutaj gdy jest za ciepło.
Po dojechaniu w okolice owczarni (namiary w poprzedniej relacji) ruszamy w dół pod ścianę, podziwiamy widoki na Pedra Longę i namierzamy początek naszego Wolfganga, co bez dobrego zdjęcia wcale nie okazuje się takie proste 😊. W galerii zamieściłem topo z przewodnika wraz z dobrymi opisami poszczególnych wyciągów i ich długościami oraz linię drogi z innej perspektywy. Zakładamy, że poprowadzę najtrudniejsze wyciągi, ostatecznie Ania zmienia mnie jednak tylko na trzech najłatwiejszych – nawet te "średnio-trudne" są już bowiem dość mocne w swojej wycenie. Obicie jest nieco lepsze niż na Mediterraneo choć miejscami zdecydowanie nie jest to S1+ i sporo odcinków wymaga obligatoryjnych sekwencji, bez możliwości dołożenia własnego sprzętu (choć dwa zabrane małe friendy kilka razy się przydały).
Startujemy płytą na lewo od leżącego filarka – pierwszy spit jest wysoko, w miejscu gdzie zaczynają się trudności. Po przejściu płyty i małego okapiku (6c) robi się trochę łatwiej choć brak rozgrzewki daje się we znaki i trzeba wytrzymać do stanowiska. Drugi wyciąg (6b) to wspinanie w otwartym zacięciu, po którym czeka nas ładna ścianka z dziurkami. Trzeci wyciąg (6c+ lub 7a w zależności od topo) ma aż 50 metrów i jeżeli nie zabraliśmy 17 ekspresów (przewodnik mówi o 12) będziemy musieli go rozbić – mając 14 dobre miejsce wypada już w łatwiejszym terenie. Do tego miejsca czeka nas jednak intensywne wspinanie – kluczowy bulder przez mały okapik, pionowe ryski i trudna do odczytania płyta. Po zaliczeniu solidnego lota w cruxie z wybraną liną dochodzę do siebie i ruszam od początku – udaje się, choć po wyjściu z ostatnich trudności jestem porządnie sponiewierany 😊. Co mało logiczne biorąc pod uwagę rozmieszczenie stanowisk, kolejny wyciąg (6a) prowadzący zacięciem ma zaledwie 15 metrów – ten i dwa kolejne sprawnie prowadzi Ania.
Wyciąg piąty (6a+) oferuje przyjemne wspinanie na efektownie zlokalizowanej środkowej płycie filara. Kolejny odcinek (6b) jest jeszcze ładniejszy – usiana ostrymi chwytami ścianka wyprowadza do podstawy zacięcia. Wyciąg siódmy zaczynamy obok pęknięcia ale po chwili przechodzimy na płytę w lewo, gdzie czeka trudniejszy fragment (6c) ze słabymi stopniami. Kolejny odcinek (6b+) oferuje świetne i dość nietypowe jak na tą drogę wspinanie w zacięciu, z którego przewijamy się w prawo za kant do stanowiska. Dziewiąty wyciąg (6c+/7a) to świetne wspinanie po pionowym, upstrzonym dziurami filarkiem – po pierwszych metrach czeka trudna do odczytania sekwencja, do przejścia której potrzebuję drugiej próby (i Słońca za chmurami). Na stanowisku wielka ulga – najmocniejsze wyciągi za nami, pozostają trzy „szóstki b” wymagające jednak skupienia, również z powodu rzadszego obicia.
Pierwsza z nich okazuje się bardzo przyjemna – łatwa płytka i krótki trudniejszy fragment w prawo. Wyciąg 11-ty zaczyna się kolejną piękną podziurawioną płytą, która jednak stopniowo staje dęba i kończy się całkiem niebanalnie 😉. Ostatni odcinek z trudnościami to niewinnie wyglądający filarek, gdzie czeka jednak dość kąśliwa przewieszka, z wybrakowanym dla smaczku spitem. Po wyjściu na taras przechodzę od razu wieńczący drogę łatwy wyciąg (trójkowy) – do ostatniego stanowiska wychodzi ok. 50 metrów. Po wpisaniu się do pamiątkowej książki zmieniamy buty, pakujemy się i podchodzimy kilkadziesiąt metrów na szczyt Punta Giradili. Ania podziwia widoki, a ja lustruję widoczne stąd inne piękne ściany (m.in. Punta Argennas czy Monte Ginnircu) wypatrując kolejnych celów 😊. Po godzinnym spacerze jesteśmy z powrotem przy samochodzie i jedziemy na zasłużoną pizzę oraz cieszymy się wizją jutrzejszego plażowania – bark mimo kilku cięższych chwil wytrzymał, palce u stóp i rąk są jednak mocno skatowane. Dla TAKIEJ drogi warto jednak było pocierpieć, zdecydowanie była jedną z najlepszych i najbardziej intensywnych oraz efektownych dróg wielowyciągowych jakie mieliśmy okazję robić.